Korea w obliczu steoreotypów oczami J C
- Autor: J C
- Opublikowano: Zaktualizowano:
Koreańczycy, stereotypy i przytulanki
Naszym oczom ukazuje się Koreańczyk wyłaniający się w jednego z głównych wejść seulskiego metra. Kiedy schodzi po schodach zauważamy jego przeciętny wzrost, który jednak nijak ma się do zupełnie nieprzeciętnego, schludnego sweterka i markowych spodni. Towarzyszy mu dziewczyna o urodzie przykuwającej uwagę, przyćmiewającej nawet delikatne rysy chłopaka. Idąc obok siebie nie trzymają się za ręce, a mimo to emanują niewytłumaczalną słodyczą. Ich twarze o niezmienionym wyrazie przywodzą na myśl znane ikony k-popu, mimo że poprzedniej nocy zapewne długo przygotowywali się do egzaminu. Idą dalej. Wsiadają do metra. Powinni być w drodze na kolejną romantyczną randkę, na której to on zapłaci za nią kolejny raz, a potem grzecznie rozejdą się do swoich domów, bo spotykać się razem podczas obecności rodziców nie wypada. Tak oddalają się poza ramy naszej wyobraźni cały czas przyodziani w gamę stereotypów.
Na couchsurfingu, czyli nasza koreańska rzeczywistość
Trzy tygodnie, trzy dziewczyny, jedna kultura – tak w skrócie wyglądała moja wyprawa do Korei Południowej. Jedną z najbardziej interesujących części tej podróży stanowił couchsurfing. W teorii oznacza to, że spałyśmy za darmo w domu u Koreańskich studentów. W praktyce, miałyśmy szansę przyjrzeć się kulturze z trochę innej strony i skonfrontować wcześniejsze przekonania z naszą nową rzeczywistością.
Wbrew pozorom nie ma oszałamiającej różnicy między wnętrzem ich mieszkania a naszymi, polskimi. Przez cały czas używaliśmy jednak tych samych klapek pod prysznic, zabijaliśmy komary rakietką z prądem i używaliśmy kodu, by otworzyć drzwi. A o widoku Koreańczyków śpiących na gołej podłodze ciężko będzie zapomnieć. Mimo wszystko, żeby dotrzeć do tych największych różnic, musiałyśmy spędzić z nimi trochę w czasu również w tej zamkniętej przestrzeni.
Inny świat innego świata
W każdym kraju ważną część kultury stanowią ludzie, którym zawsze towarzyszy mniej lub więcej stereotypów. Stereotypy są potrzebne, ponieważ kreują choćby najmniejsze wyobrażenie o danym narodzie. Ludzie są różni, Koreańczycy także, a złotym środkiem pomiędzy stereotypami a „prawdą” nazwać można mentalność.
Dość powszechne jest przekonanie, że biały człowiek w Korei jest czymś niezwykłym, budzi naturalne poruszenie. Wiele razy próbowałam wyobrazić sobie ten moment, w którym otwierają się przede mną drzwi metra, a ja zanurzam się w tłumie skośnookich, odznaczając się na ich tle. Cóż, uznałam, że to może być interesujące doświadczenie, tak po prostu poczuć na sobie czyiś wzrok z konkretnego powodu i nie musieć się zastanawiać, jak w przypadku polskich spojrzeń, czy coś nie zostało pominięte przy porannej toalecie.
Nie skłamię, jeśli koreańskie metro nazwę jednym z ciekawszych zjawisk w Korei. Podczas gdy Korea sama w sobie to inny świat, metro stanowi jego jeszcze inny odłam. W wagonie panuje spokój. W powietrzu zawieszone są jedynie myśli pasażerów, którymi każdy z nich jest pochłonięty, wydawałoby się, w stu procentach. Wagon metra jest dla mnie kłębowiskiem światów każdego z podróżujących. Niezależnie od wszystkiego, nikt nie zwraca na nikogo uwagi. Można śmiać się w głos. Można robić zdjęcia, bo nikt nie zaprotestuje, może jedynie przesunie się kawałek w bok, żeby przypadkiem niegrzecznie nie wciąć się w zdjęcie. Nikt nie patrzy przez ramię, nie zerka w czyiś ekran telefonu. Czasami tylko staje się naprzeciwko starszej pani zajmującej miejsce siedzące i słyszy jak mówi:
- Czy nie potrzymać pani torby? Wygląda na ciężką.
Hamburgery vs Koreańczycy
Jednym z ewidentniejszych przykładów odmienności w Korei jest ostre jedzenie, do którego nam, Europejczykom, zazwyczaj ciężko się przyzwyczaić. Chodzi jedynie o sam fakt innego smaku. Już po tak dużej ilości czegoś nowego pojawia się potrzeba ureglowania. Pewnego wieczoru postanowiłyśmy, więc odsunąć poznawanie nowej kuchni na dalszy plan i zwyczajnie udać się do najbliższej restauracji z fast foodami.
Godzina dwudziesta, dzielnica Gangnam w okolicy Hakdong. Ludzie kierują się w stronę metra, wracają do domu lub przekraczają progi restauracji. Ze względu na brak klubów nocnych w tym rejonie, zazwyczaj nie ma tłumów. My także kierujemy się do lokalu w wiadomym celu, korzystając z wieczoru, w którym nie mamy nic specjalnego do roboty. Udziela się nam, więc ta dosyć spokojna atmosfera w jednym z największych miast świata. Wszystko jest w porządku, wewnątrz pustki, zamawiamy porządne, „normalne” jedzenie. Po pół godzinie wracamy ze znacznie pełniejszymi brzuchami i znacznie wyraźniej zarysowanymi uśmiechami. Tam, w bocznych uliczkach zazwyczaj zieje pustkami. Chcemy jak najszybciej dotrzeć do celu.
Nagle naszym oczom ukazuje się Koreańczyk. Ale nie byle jaki Koreańczyk. Nasz host, który całym swoim zniecierpliwieniem przykuwa naszą uwagę, mimo że jest dosyć ciemno, a my z determinacją podążamy w zapamiętanym kierunku, szybko, by nie zgubić drogi. Zatrzymujemy się z zaskoczeniem, ale to nie żadna koreańska drama, tylko rzeczywistość, a Koreańczyk już nie przytupuje nogami ze zdenerwowaniem, tylko podnosi głowę i patrzy na nas nieco krytycznym wzrokiem.
Wizerunek Koreańczyków w dramach często budzi sceptycyzm, rodzi pytania i wątpliwości. Właściwie jesteśmy przyzwyczajeni, że telewizja zakrzywia rzeczywistość, obniżamy oczekiwania. Jednak w rzeczywistości ważną rolę w ich postawie odgrywa też osoba po drugiej stronie, odbiorca komunikatów. Koreańczycy uwielbiają cudzoziemców. Uwielbiają im pomagać, zaprzyjaźniać się, a kiedy chodzi o trzy Europejki... no właśnie.
Tamtego wieczoru zdałyśmy sobie sprawę, że najlepszym remedium na nadmiar koreańskiego żarcia jest trochę koreańskiej słodyczy.
To Korea!
Korea to kraj azjatycki. Już samo to stwierdzenie nasuwa nam następujący wniosek; Korea to kraj dziwny. Wspominając o koreańskiej mentalności miałam głównie na myśli stosunek Koreańczyków do dziwności. Stosunek ten jest obojętny lub nie, ponieważ dla Koreańczyków nie istnieje dziwność w naszym rozumieniu i w ich przypadku można jedynie mówić o odmienności. Trudno sobie wyobrazić, by coś mogło zaskoczyć Koreańczyka i oderwać go od ekranu Iphone'a podczas jazdy metrem. Trafiają się też tacy, którzy bez skrępowania wykorzystują telefon do robienia popularnych selfie i standardowo nikt nie zwraca nich uwagi. Wyobrażam sobie takie wyjście do ludzi w Polsce, na ulicę, z otwartością objawiającą się w ten sposób. No właśnie. Właściwie nie wyobrażam sobie tego. Mimo, iż Koreańczycy stanowią z natury bardziej powściągliwe stworzenia (zupełnie jakby było to elementem dobrego wychowania), łatwo nawiązać z nimi kontakt, czy zasłużyć na ich szacunek. Nieraz miałam wrażenie, że bardziej cieszą się z małych rzeczy niż z z czegoś, co nam wydawałoby się znacznie istotniejsze. Będąc w Gyejongju z naszymi drugimi hostami, zwiedzaliśmy miasto bez pośpiechu. Pogoda dopisywała, więc zdecydowaliśmy się na puszczanie latawców. Od samej zabawy ciekawszym doświadczeniem było obserwowanie zachowania Koreańczyków, studentów. Czasami w koreańskich dramach kreowany jest wizerunek dziecinnego Koreańczyka, który nagminnie robi słodkie minki i próbuje wzbudzić współczucie przyjmując postawę dziecka. Jednak to nie niedojrzałość sprawiła, że po koreańskim „pokerface” nie było już śladu, a zwyczajnie umiejętność doceniania. W rezultacie, skośnoocy bawili się lepiej od nas, a przecież jesteśmy przyzwyczajeni, że jedynie dziewczynom wypada zachowywać się dziecinnie. Po zabawie nadszedł czas na poważniejsze tematy, a mianowicie zwiedzanie świątyń. Zewsząd tłum ludzi, głównie białe twarze, udzielający się sielankowy nastrój. W pewnym momencie podszedł do nas Koreańczyk i poprosił o zdjęcie. Od początku pobytu byłyśmy przyzwyczajone do takich sytuacji, a nawet gotowe na to już dużo wcześniej, ponieważ kultura robienia zdjęć w Korei jest znana na całym świecie. Co więcej, to prawda, uwielbiają Europejczyków. Tyle, że tym razem nie zwrócił się do nas, a do naszych hostów, wyjaśniając coś pospiesznie koreańskim głosikiem. Tego Koreańczyka właściwie trudno było nazwać niepowściągliwym, choć wyraźnie unikał z nami innej formy kontaktu od zdjęcia. Później się zorientowałyśmy, dlaczego. Najwyraźniej uznał, że jesteśmy idolkami amerykańskiego popu i podekscytowanie nie pozwoliło mu na zbytnią wylewność. Mimo to, nie mógł się powstrzymać. Po serii rutynowych przygód pod tytułem „czy mogę sobie zrobić z wami zdjęcie”, pozostawało nam pohamować zdumienie i stwierdzić po raz kolejny: - To Korea.
Do you have a boyfriend?
Oscylując kolejny raz wokół tematu koreańskich dram, nie zaskoczę nikogo stwierdzeniem, że stosunek Koreańczyków do miłości jest jedną z najbardziej interesujących kwestii, szczególnie jeśli chodzi o młodszych odbiorców płci żeńskiej. Włączając w to mnie.
Krążąc ulicami Seulu, Jeju, Busanu i Gyeongju wyłapywałam wzrokiem koreańskie pary. Po czym dało się ich rozpoznać, skoro uważa się, że raczej nie okazują sobie uczuć publicznie? Trzymali się za ręce lub nosili takie same koszulki, buty, ewentualnie zdecydowali się założyć ten sam zestaw. To prawda, że Koreańczycy nie całują się w miejscach publicznych, lecz nie znaczy to także, że są pod tym względem zamknięci. Ich okazywanie sobie uczuć wygląda po prostu inaczej. Osobiście, kiedy widzę jak dziewczyna na oczach wszystkich nakłada chłopakowi błyszczyk i rozsmarowuje go na ustach, a on grzecznie to znosi (nawet nie znosi, nie musi, ponieważ to nic uwłaczającego), uważam to za bardzo słodkie. Powszechne też jest muskanie nosa czy naciąganie policzków. Ot, miłe przypomnienie, że koreańska drama to nie tylko wymysł scenarzysty. Od koreańskich par bardziej urocze potrafią być tylko komplety matka i córka, matka i syn, ojciec i córka i tak dalej, które można czasem spotkać trzymające się za ręce.
Któregoś dnia rozmawiałam z jednym z hostów, nareszcie znajdując czas na poruszenie interesujących mnie kwestii.
- Nie zamierzam wyjść za mąż – stwierdzam, obserwując uważnie, jakie to wyznanie wywrze na nim wrażenie.
Ku mojemu zdziwieniu odpowiada:
- Ja też nie zamierzam, przynajmniej na razie. Chcę się poświęcić pracy, zająć firmą i potem ewentualnie myśleć o takich rzeczach – umysł natychmiast podsuwa mi model postaci z dramy – jeżeli jest oddany pracy w takim stopniu na pewno cechuje go chłód i swojego rodzaju wyższość. Ale nie, kiedy zwraca się do mnie ponownie, nie potrafię sobie już wyobrazić go w żadnej z takich ról. On ma po prostu ambicje. Tym samym zaciera się wizerunek Koreańczyka, który nie ma żadnych zainteresowań poza szkołą i ewentualnie kolegami czy elektroniką.
- W ogóle nie mogę odczytać, o czym myślisz. Chciałbym wiedzieć, co myślisz.
Muszę przyznać, że tego rodzaju komplement nie jest zbyt powszechny wśród Koreańczyków (a może to tylko ja doszukuję się tu jakiś uprzejmości). Zazwyczaj są dość przewidywalni, choć takie zagadywanie nie zawsze oznacza sposób na podryw. Według nich, stwierdzają po prostu fakt. A czasem też chcą mieć pretekst, by zadać pytanie, które nazywałyśmy żartobliwie narodowym.
- Do you have a boyfriend? - pytają bez skrępowania. Jeśli mamy szczęście na tym się kończy, jeżeli nie, pada kolejne:
- What do you think about korean guys? Przed przyjazdem do Korei zastanawiałam się, jak to jest, że Koreańczycy czują się tak niedoceniani względem białych mężczyzn. Czy to dlatego tak uparcie fascynują się białymi Europejkami? Czy dlatego uciekają się do komplementowania? Jaki to ma związek z ich mentalnością i manierami? Nadal ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie. Mam wrażenie jednak, że gdyby usłyszeli odpowiedź wychwalającą Koreańskich mężczyzn pod niebiosa, poczuliby się usatysfakcjonowani nie doszukując się niczego podejrzanego. Co prowadzi nieraz do tego, że bywają natrętni.
- No, I don't have a boyfriend...Do you have a boyfriend?!
Uczucia na wyciągnięcie ręki i uczucia, na które brak miejsca
Jak już zdążyłam ustalić całkiem szybko, Koreańczycy są powściągliwi. Chociaż może ostrożni to bardziej właściwe słowo. Kolejny wniosek to: wszystko zależy od środowiska. Podobnie jak metro, koreański klub to także coś zupełnie odmiennego. Kluby w Korei pod względem nachalności bardzo nie odstają od naszych polskich. Przeciwnie, Koreańczycy są tam wyjątkowo pewni siebie. Tak samo sprawa się ma z innymi obcokrajowcami. Gdy chodzi o białą kobietę, koreański klub potrafi przekształcić się w miejsce swoistej licytacji. A zbyt gęsty dym i zbyt głośna muzyka nie przeszkadza w niczym.
Standardowo w koreańskim klubie:
- Skąd jesteś?
- Z Polski.
- Aa, Polska. Chodź ze mną.
- Cześć. - Spadaj.
- O, świetnie mówisz po koreańsku!
Nierzadko nie ma czasu na rozmowy. Niektórzy po prostu podchodzą i ciągną za rękę. Tamtego wieczoru, gdy poszłyśmy do Octagonu, klubu na Gangnam, hości odbyli małe szkolenie w charakterze bodyguard'ów, zasłaniając nas przed niechcianymi intruzami i odciągając na bok. Co ciekawe, z własnej woli.
Fakty te kontrastują znacznie z moją wiedzą na temat zachowań wśród przyjaciół i tego, co zdążyłam zaobserwować. W tym środowisku już nie są tacy wylewni, a brak uścisków nie jest niczym niespotykanym. Oczywiście, zależy to też od tego, czy Koreańczyk miał styczność z inną kulturą. Ponieważ ci, którzy wyjeżdżają za granicę chłoną różnorodność bardzo szybko. To jeden z powodów, dla którego warto kochać Koreę, przystanąć, docenić. Na pewno nie jest to takie trudne, gdy urocza Koreanka na ulicy odwraca się i mówi:
- Jesteś taka piękna!
Fakt: Koreanki są lepsze w komplementach od Koreańczyków.
Fanka koreańskich dram kontra Koreańczyk
Koreańczycy są opiekuńczy. To ich cecha i tyle. Uważam to za niezaprzeczalny fakt, który być może tak rzucał mi się w oczy, bo z czasem zaczął irytować.
Kolejny wieczór w mieszkaniu hostów. Narasta we mnie ochota, by spróbować więcej nocnego życia.
- Jakie masz plany na dzisiaj?- pyta host jak każdego dnia.
- Myślałam, że może gdzieś wyjdę.
Wychwytuję niepokój w jego spojrzeniu. Może mi się tylko wydaje.
- Gdzie?
- Do k-pop klubu – odpowiadam, nie potrafiąc ukryć zadowolenia. Tak, moment, w którym moje zamiłowanie do k-popu musiało wziąć górę, wreszcie nadszedł. Jestem śpiąca, na mojej twarzy zastyga zmęczenie, ale to jedna z tych rzeczy, których nie mogę przegapić będąc w Korei.
- Sama? - pada kolejne pytanie. Tym razem to ja patrzę na niego podejrzliwie.
- Tak.
- Nie możesz iść sama – słyszę ku swojemu zdumieniu. Mimo, że tak naprawdę nie było to wcale aż tak zaskakujące. Nie powinno być – Nie... muszę się zastanowić. Nie możesz iść sama. Możesz się zgubić.
Otwieram usta, nic nie mówię. Rozbawienie walczy z irytacją. Trudno, wiem, że i tak niezależnie od wszystkiego postawię na swoim. Mam osiemnaście lat, jestem dorosła. Nie mogą mnie tutaj trzymać siłą, prawda? Prawda?
Zza drzwi dobiega mnie rozmowa po koreańsku. Koreańczyk wraca po chwili i oznajmia:
- Możesz iść. Och, dziękuję bardzo za tę możliwość. Przecież jestem tylko bezbronną dziewczyną, która czeka aż ktoś ją ocali – zupełnie jak w dramach. Te bohaterki są naprawdę bardzo niezdarne lub po prostu tak wyćwiczone jeśli chodzi o sztukę manipulacji. To kwestia do przemyślenia.
Wracam do sprzątania, mam jeszcze czas. Przychodzi powiadomienie z messengera. W takim kraju jak Korea udziela mi się wszechobecny trend na używanie internetu w każdej chwili, więc głośnik mam wciąż włączony. Wyskakuje mi wiadomość od hosta. Pyta, czy może iść ze mną do kpop klubu.
- Ale tylko jeśli naprawdę chcesz, a nie dlatego, że mogę się zgubić – odpisuję, trochę go podpuszczając. Swoją drogą myślę też sobie, że to bardzo typowe dla Koreańczyków, by zadawać takie pytania przez komunikator.
Okazuje się, że chce pobyć ze mną z racji tego, że to ostatnia noc. To brzmi dwuznacznie, tak samo jak dwuznacznie jawi mi się cała ta sytuacja. Wyruszamy godzinę później. Niczym dziewczyna z koreańskiej dramy, analizuję każdy szczegół. Postanawiam, że przeprowadzę eksperyment. W klubie dochodzi do następujących sytuacji: tańczymy razem do k-popu, jesteśmy trzeźwi, wszyscy tańczą razem z nami, pytam go, co sądzi o pocałunkach w dramach, koreańska para zagaduje nas, ile czasu jesteśmy ze sobą i chce, żebyśmy pocałowali się na ich oczach.
W rezultacie całujemy się pod osłoną nocy. Oczywiście z mojej inicjatywy. Jest niezręcznie i uroczo niczym w dramie.
- Pocałuj mnie.
- Naprawdę?
Stoimy w milczeniu i mogę się założyć, że nawet to nie otworzyło mu oczu, co poniektórzy z nas myślą o koreańskich mężczyznach.
Stoimy w milczeniu i o piątej rano w pustej alejce nie jest wcale tak samotnie.
Alkohol – trzy razy tak
Przez kolejne dni host traktował mnie zwyczajnie, tak jak zawsze. W naszych stosunkach nic się nie zmieniło. Czy tak samo jest po alkoholu, kiedy któryś z ich koreańskich przyjaciół zrobi coś głupiego? Jeżeli tak, co takiego robią? Czy w ogóle pozwalają sobie na jakieś szaleństwo? Czy to prawda, że mają słabe głowy?
Nadszedł wieczór, gdy to my musiałyśmy zapoznać hostów z naszą polską „kulturą”. Co w skrócie oznaczało wieczór z popijaniem Sobieskiego.
Koreańczycy chętnie przystali na tę propozycję, choć mieli obawy po tym jak ostrzegłyśmy, że ich koreańskiej wódce soju do Sobieskiego daleko. Mimo wszystko uznali to za ważne wydarzenie, przygotowali stół, muzykę i przekąski.
W Korei głęboko zakorzeniona jest kultura picia. Właściwie, jeśli chodzi o ilość picia, poziom jest porównywalny do Polaków. Różnica polega na tym, że Koreańczycy nie piją w celu poprawienia nastroju, czy zwiększenia pewności siebie. Kiedy poszliśmy do klubu nie potrzebowali procentów, by szaleć z nami na parkiecie. W ich przypadku duże znaczenie ma tradycja. Pierwszego kieliszka się nie odmawia, szczególnie osobie starszej, pięć kieliszków to ilość odpowiednia. Kiedyś zapytałyśmy hosta:
- Źle spałeś? Wyglądasz na zmęczonego.
- Ma kaca – poinformował nas drugi host.
Host w niezbyt dobrym stanie podniósł głowę, wcześniej opadającą bezwładnie na klatkę piersiową i wyjaśnił:
- Wczoraj podpisywałem kontrakt.
Podpisywanie kontraktu jest więc trochę jak rytuał, następuje dopiero po wypiciu paru kieliszków soju. Postanowiłyśmy nie wnikać w szczegóły, jak dużo musiał wypić tamtej nocy. Siedziałyśmy więc przy stole, bezskutecznie próbując wyjaśnić sposób polskiego picia. W rezultacie zmieszaliśmy alkohol z sokiem porzeczkowym. Jeden z hostów zrezygnował z takiej mieszanki, twierdząc, że jest strasznie słaba. Kończąc ostatnią kolejkę ogarnęło mnie rozczarowanie. To jak to jest z tymi słabymi głowami? Skrycie miałam nadzieję na coś spektakularnego, lecz wszyscy grzecznie rozeszli się do łóżek. A szczególnie padnięte Polki.
Jestem głodna, chodźmy zjeść psa
Jedno z najczęstszych pytań zadawanych Chińczykom dotyczy jedzenia psów. Z Koreą jest podobnie, mimo że nie jest to tak powszechny stereotyp.
Kolejny dzień w Korei, słoneczna pogoda, pora obiadu. Postanawiamy, że ciekawie byłoby spróbować czegoś oryginalnego, skoro już przebywamy w tak egzotycznym miejscu. Udajemy się do najbliższej restauracji, pytając o zupę z psa. Pudło. Kierujemy się do następnej, tam właścicielka kręci głową i zbywa nas śmiechem. Idziemy więc w kierunku obszaru, gdzie znajdują się większe lokale z dużym wyborem dań.
Tym razem próbujemy nieco inaczej:
- … Ponieważ jesteśmy z Polski i nie ma tam takiego dania, chciałybyśmy spróbować zupy z psa – właścicielka woła kogoś zza zaplecza – Czy możemy dostać je tutaj? - wymiana rozbawionych spojrzeń. Patrzymy po sobie, próbując zrozumieć coś z ich konwersacji. W rezultacie kobieta wyciąga telefon, żeby zapytać, gdzie trójka turystek może zjeść zupę z psa. Po wykonaniu telefonów, próbie dogadania się z taksówkarzem, przy której asystowała nam właścicielka restauracji, w końcu wysiadamy z taksówki przed być może jedynym lokalem na Jeju, który serwuje zupę z psa. Oczywiście, podczas czekania czujemy na sobie wzrok skośnych oczu, a pytanie, czy nam smakowało, ma w sobie nutkę podejrzliwości.
Jak można było przewidzieć, turyści poszukujący zupy z psa nie są czymś często spotykanym w Korei. Młodzi Koreańczycy natomiast niewiele bardziej.
Czy mogę cię prosić o rękę?
Podczas festiwalu, w którym wzięłyśmy udział razem z hostami, host złapał mnie za rękę. Choć brzmi to dość znacząco, nie było w tym niczego szczególnego. Na ulicach wielu znajomych trzyma się za rękę, niezależnie czy to chłopaki, czy dziewczyny. Pomyślałam, że to całkiem normalne, w końcu jesteśmy blisko zostania przyjaciółmi. Uznałam to za dość powszechne, nagminnie przyglądając się ludziom w metrze. Lubiłam ich obserwować, czasem też z ciekawości złapać kontakt wzrokowy. Pewnego razu jechałam ruchomymi schodami i lustrowałam spojrzeniem ich twarze. W pewnym momencie jakiś Koreańczyk zmierzający w przeciwną stronę uśmiechnął się do mnie i puścił oko. Zaskoczona, odwzajemniłam uśmiech. Dwie minuty później był już przy mnie, kiedy studiowałam mapę. Zagadywał mnie i nie obyło się bez tradycyjnego pytania.
- Do you have a boyfriend?
- Umm, no.
- Do you wanna drink a coffe?
- Actually, I have to...
- Let's go.
Ruszyliśmy razem w stronę stacji metra. Nagle zdałam sobie sprawę, że próbuje wziąć mnie za rękę. Nie nazwałabym tego koreańską śmiałością, nawet wyjątkową pewnością siebie, tradycją też nie. Myślę, że jest to bardziej związane okazywaniem uczuć czy szacunku. W każdym razie, ja nie byłam przyzwyczajona do takiego spojrzenia na sprawę.
- Actually, I hate coffee. I to by było na tyle, jeśli chodzi o poznawanie nowych ludzi.
To, co kręci nas najbardziej
Kontynuując przygodę z poruszaniem tych ciekawszych tematów, nie mogłam się powstrzymać i nie zapytać:
- Co myślisz o tych wszystkich pocałunkach w dramach? Są strasznie sztywne i niezręczne, i w ogóle... Host przyznał mi rację. Właściwie ciężko mi sobie wyobrazić, by ktoś mógłby się z tym nie zgodzić. Pewnie to zależy od preferencji, ale nie można zaprzeczyć, że pocałunek, przy którym Koreanka pozostawia otwarte oczy, nie jest zbyt atrakcyjny. No właśnie, jak to jest z tą atrakcyjnością? Co podoba się Koreańczykom? Idąc tym tropem, co z tym całym pociągiem fizycznym i pożądaniem? Koreańczycy mają nieco odmienne spojrzenie na atrakcyjność niż my. U nas dziecinne zachowanie kojarzy się niezbyt dobrze, w Korei wszystkie chwyty dozwolone. Nieraz jest nawet wskazane, by dziewczyna zrobiła słodką minę, czy użyła głosu wyższego o oktawę. Pomyślałam, w porządku, też jestem zdania, że odrobina takiego zachowania nie zaszkodzi. Ale co z typowym seksapilem? Rozmawiając o kpopie, usłyszałam od hosta, że ruchy Ranii w piosence Just Go są zbyt seksowne. Ciekawe spostrzeżenie, mając przed oczami porównanie k-popu z amerykańskimi teledyskami. Uznałam, że „zbyt seksowna” to właściwie mógłby być komplement. Która kobieta nie chce taka być? Seksapilu nigdy za wiele. A potem przypomniałam sobie jak wyglądają Koreanki na ulicach. Bluzki pod szyję, nierzadko kokardki czy kołnierzyki, żakiety, adidasy. Korea to kraj pełen sprzeczności. Jest zakaz odkrywania pleców, czy pokazywania dekoltu. Jedynie odsłonięte nogi są na porządku dziennym.
Posiadanie pornografii jest nielegalne, nie brakuje jednak sexshopów. Jednego dnia boją się obcokrajowców, innego dnia całują się z Polką o piątej nad ranem... Cóż, nie tyle co zakazany owoc smakuje najlepiej, a różnorodność.
Kolejny fakt: Koreańczycy w rzeczywistości całują lepiej niż ci w dramach.
K-popowe szaleństwo
Kiedy idziemy ulicą dobiega nas melodia najnowszej piosenki k-popowej, gdy przekraczamy próg sklepu słyszymy kolejny utwór, ten sam, który leciał w centrum handlowym, podobnie podczas czekania w kolejce do muzeum i podwieczorku w kawiarni. Na k-pop można się natknąć wszędzie. Ale czy to oznacza, że jest powszechnie lubiany?
Zawsze byłam ostrzegana, że nie każdy Koreańczyk lubi k-pop, czy choćby toleruje. W porządku, to logiczne, pomyślałam, nie wszyscy mają ten sam gust. Będąc w Korei zaczęłam jednak w to wątpić, szczególnie kiedy zdarzało mi się kluczyć gdzieś w centrum miasta. Byłam w stanie przejść się po ulicy Myeondong parę razy po to, by usłyszeć więcej piosenek. Pierwszy raz się zdarzyło żebym znała je wszystkie i mogła śpiewać jedna po drugiej.
Natomiast na Jeju, gdzie miasta są generalnie małe i mniej zmodernizowane, rzadko słyszało się jakąkolwiek muzykę. Wiele czasu i tak spędzałyśmy na oglądaniu natury i na zwiedzeniu muzeów. Pewnego razu miałyśmy odwiedzić Loveland, uznając, że może to być niezła zabawa. Obejrzałyśmy parę rzeźb, wystawę, a nawet zajrzałyśmy do sexshopu. Jakie było moje zdziwienie, kiedy z głośników poleciał najnowszy, uroczy hit Girls' Day – Darling. Ponieważ obiecałam sobie, że będę korzystała z każdej okazji, zaczęłam tańczyć. Kiedy piosenka dobiegła końca, zastąpiła ją kolejna, lecz już nie tak przesłodzona i paradoksalna jak ów miejsce. W głębi sklepu zwróciła się do mnie sprzedawczyni:
- Very cute!
- Excuse me? - zapytałam zaskoczona.
- You are so gwiyomi.
Podziękowałam jej niepewnym uśmiechem. Być może nie każdy Koreańczyk lubi k-pop, ale Korea go wprost uwielbia.
Wędrówka po Korei, którą obejmowało zwiedzanie Seulu, Jeju, Busanu i Gyeongju, potrafiła otworzyć oczy na wiele rzeczy. Mimo to, kraj ten wciąż zaskakiwał i wierzę, że nadal będzie. Ostatniego dnia już miałam wysiadać z metra, kiedy zagadnęła mnie, na oko, siedemdziesięcioletnia kobieta. Wskazała na mój kolczyk w nosie.
- Very pretty – usłyszałam, utwierdzając się w przekonaniu, że Korea jest szalona, i dziwna, i nieprzewidywalna.
Korea jest dla mnie.